sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 1.

Rozdział I - Przysięga Wieczysta

Severus Snape siedział w swoich komnatach w Hogwarcie i czytał. Wydaje się, że to zbyt prozaiczna czynność nie może tyczyć się takiego mężczyzny jakim był sarkastyczny Mistrz Eliksirów. Ale dlaczego by nie? Severus był inny w swoim świecie… W świecie, którego nie znał nikt inny… Kochał muzykę klasyczną i dobre horrory czy tez kryminały… Nie pogardził też dobrą książką fantastyczną, chociaż jako czarodzieja nie dziwiło go nic zbytnio. Najbardziej lubił czytać mugolskich powieściopisarzy… Mieli takie ciekawe pomysły, ich życie było takie inne. Takie bezpieczne. W świecie w którym nie było Voldemorta. W świecie gdzie nie toczyła się tak nieustanna walka dobra ze złem. W ich świecie, gdzie nie był podwójnym szpiegiem… W świecie gdzie był zwyczajnym mężczyznom. Uśmiechnął się pod nosem, gdy dotarł do momentu, gdzie bohater przeżywał sercowe rozterki. Ehh… Jemu nigdy nie było dane mieć rodziny. Ten jeden, jedyny raz, kiedy pozwolił sobie pokochać Lily Evans skończył się tragicznie. Od tamtego czasu przysiągł sobie, nigdy nie pokocha nikogo. Nigdy żadnej dziewczyny nie poślubi. Z resztą, nie było takiej która by go interesowała… On już nie umiał kochać. Nie chciał kochać. Wygodnie było mu być cynicznym, wrednym Severusem Snape’em. W sumie lubił go grać… Tak, bo to była gra, w którą grał już od przeszło 16 czy 17 lat… W jakiś sposób przywiązał się do swojej postaci. Sięgnął po sok pomarańczowy. Poczuł jego smak w buzi. Zatracił się w nim. Uwielbiał ten smak, był taki… Taki… Nie umiał go określić, bardziej lubił ten sok niż Ognistą, która tak przyjemnie paliła w gardle. Przegryzł do tego jeszcze biszkopta. Rozpłynął się. Kochał je, przez jedną krótką chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy. Ale ukłucie w sercu szybko sprowadziło go na ziemię. On nikogo nie kochał. Nikogo nie miał… Chociaż nie, nie będzie sprawiedliwy wobec tej osoby… Byłą jedna kobieta… Minerwa… Tak ona miała szczególne miejsce w jego sercu. Kochał ją na jakiś szczególny sposób, kochał tak jak się kocha matkę. Podniósł głowę, na kominku stało ich zdjęcie. Pierwsze wspólne zdjęcie… Pierwsza Wigilia w domu Minerwy… Pierwsza, po śmierci jego matki… Pierwsza prawdziwa Wigilia… Oczy zasłoniła mu mgiełka, gdy myślał o Opiekunce Domu Lwa, a w sercu poczuł ciepło… Jedyna osoba, której tak naprawdę ufał. Jedyna osoba, która go nigdy nie potępiła. Bo kochała go taką samą bezwarunkową miłością. Nie oceniała, przyjęła z otwartymi ramionami gdy powrócił niczym syn marnotrawny. Spojrzał na drugie zdjęcie, jego wychowankowie… Pech chciał, że na zdjęciu był akurat rocznik Malfoy’a i Złotego Chłopca. Ale mimo to jednak dostrzegał na nim jakieś piękno. Rzadko te dwa domy stały koło siebie w takiej przyjaźni, jak tu… Na zdjęciu. Nawet twarz Pottera nie była taka irytująca jak zawsze… Właściwie… To nic nie miał do tego chłopaka, właściwie był całkiem znośny… To Opiekun Slytherinu go nie lubił… A on? Severus? Nie przeszkadzał mu… Ale kochać, go nie kochał… Za bardzo przypominał mu o Lily… Te jej oczy… Zawsze gdy widział Pottera Lily stawała mu przed oczami… Przesunął wzrokiem dalej po zdjęciu. Weasley. Nie nawet jako Severus go nie lubił, uśmiechnął się drwiąco pod nosem. Granger. Ją nawet lubił. Mądra, olbrzymi potencjał i cóż… Powoli zamieniała się w młodą, śliczną kobietę… Była podobna do Lily… Jedna i druga była mądra… Obydwie pochodziły z mugolskich rodzin… Obydwie mają koło siebie Pottera… Chociaż nie Granger dalej ma… Ona istnieje. Dalej był Neville. Tego dzieciaka, też nie lubił. Totalne antytalencie do eliksirów. Aż strach przy nim przebywać. Później był Seamus, zbyt nijaki. Podsumował jego wredny głosik w głowie. Dean, też taki bezbarwny…

Poczuł piekący ból w przedramieniu. Jego Mroczny znak zapłoną. Teraz? Dlaczego właśnie w tej chwili? Severus był niezadowolony. Chcąc nie chcąc zwrócił się w stronę szafy, jednym machnięciem różdżki otworzył ją, a za drugim miał już na sobie szaty Śmierciożerców. W drugiej dłoni nadal jednak trzymał mugolską książkę. Ostrożnie włożył zakładkę, w miejscu gdzie czytał i odłożył książkę na stół. Szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia ze swoich kwater. Jeszcze tylko zaklęcia antywłamaniowe i już biegł w stronę Zakazanego Lasu. Nim się obejrzał, już stał pośrodku niewielkiej polany. Spojrzał w górę i uśmiechnął się na widok złocistej tarczy słońca. Uwielbiał przypatrywać się jego wędrówce, ale jakoś nigdy nie miał na to czas. Różdżką dotknął swojego przedramienia i poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. Chwilę potem znalazł się pod Malfoy Monar. Ehh, westchnął. To zapowiada się coś ważnego… Voldemort bardzo rzadko urządzał spotkania w domu śmierciożerców, a już tym bardziej z tych z Wewnętrznego Kręgu. Teraz jednak musiała być awaryjna sytuacja. Poczłapał niechętnie do wejścia. Nie zdążył jeszcze dobrze stanąć na progu, a już drzwi otworzył mu chrześniak kłaniając się nisko.

- Witam wuju. – jego twarzy była chłodna, uśmiech sztuczny, a tlenione włosy perfekcyjnie ulizane. Skłonił się lekko.

- Miło cię widzieć Draconie. – skinął mu głową, nie siląc się nawet na miły ton. Chłopiec poprowadził go przed wielki hol, schodami na drugie piętro, aż do Gabinetu Czarnego Pana. Ach, jak on nie lubił przebywać w tym domu. Wszystko tu było takie… Takie pyszne. Chłopak otworzył przed nim drzwi. Severus nabrał powietrza i wszedł do komnaty. Tym samym na jego twarzy pojawiła się również maska Mistrza Eliksirów.

- Severus. Siadaj proszę. – odezwał się syczącym głosem Lord, wskazując mu wolne miejsce po swojej prawej dłoni. Prawa ręka… Najwierniejszy Sługa… Najbardziej Zaufany… Niemalże beta Czarnego Pana. Mężczyzna posłusznie zajął wskazane mu miejsce.

- Drodzy słudzy! Muszę przyznać, że ostatniego czasu byliśmy bardzo nieostrożni. – cisza. – Ten wypad do Ministerstwa był bardzo nieodpowiedzialną rzeczą. Teraz wszyscy wiedzą, że wróciłem i boją się. Zasialiśmy panikę, a przecież nie o to nam chodzi – zrobił lekką ciszę, przypatrując się swoim sługom. – Teraz musimy działać bardzo ostrożnie. Ale… Ale już nie długo dołączy do nas ktoś wyjątkowy… Ktoś kogo się tu nigdy byście nie spodziewali. – wśród zebranych rozszedł się cichy pomruk, wystarczyło jedno spojrzenie Lorda i na Sali powróciła cisza.

– Lucjuszu. – zwrócił się Lord do jednego z zebranych.

- Tak Mistrzu? – ton jego głosu był służalczy.

- Kiedy przyjeżdża córka naszej siostry Clarie? – w czerwonych oczach pojawił się szaleńczy blask.

- Marisol? Jutro panie. – odpowiedział kłaniając się.

- Severusie miej na nią oko. Dziewczyna trafi na pewno do twojego domu. – zwrócił się w stronę swojego towarzysza.

- Oczywiście panie. Żyję by służyć. – cholera! Znowu jakaś zadufana arystokratka, na którą ma mieć oko… I po co mu to?

- To prawda że Dumbledore ma zamiar mianować ją prefektem? – swoje wężowate ślepia utkwił w Severusie.

- Myśli o tym. – ostrożnie powiedział. Nie wiedział skąd Czarny Pan o tym słyszał.

- To dobrze, zrób wszystko, żeby dziewczyna nim została. – skinął głową, że rozumie. Powoli Lord przesunął wzrokiem po zebranych.

- Musicie być ostrożni! Nikt nie może wiedzieć, że mi służycie. Rozejść się! – ostatnie zdanie niebezpiecznie wysyczał.

Severus zadowolony, że tak szybko się to skończył odwrócił się w stronę drzwi, już chciał iść gdy poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Instynktownie wiedział, że to Lord.

- Zostań mój wierny sługo. – szepnął mu do ucha. Mężczyzna zadrżał w duchu z obrzydzenia, ale posłusznie nie ruszył się z miejsca. Gdy wszyscy wyszli a oni zostali sami, Voldemort wskazał mu na dwa miejsca na których wcześniej siedzieli.

- Severusie mam dla ciebie specjalne zadanie. – Co? Nie, jęknął w duchu.

- Jakie mistrzu? – odpowiednio modulował głosem, żeby słychać było w nim ciekawość i radość.

- W Hogwarcie jest moja córka. Masz się nią zaopiekować i w konsekwencji tego dać mi dziedzica. – na jego brzydkiej twarzy pojawił się nienaturalnie miły uśmiech.

- Twoja córka Panie? – zapytał wstrząśnięty. Lord i dziecko? On chyba sobie z niego żartuje.

- Tak Severusie. Obiecujesz się nią zająć? Związać się z nią i dać mi dziedzica? – świdrował go wzrokiem.

- Żyję by służyć. – schylił głowę na wyraz posłuszeństwa, mimo że kontrolował swoje emocje, wewnątrz niego szalała prawdziwa burza. Miał się związać z jakąś smarkulą?! Co do cholery ten dupek sobie myśli?

- Daj dłoń Severusie. Złożysz wieczystą przysięgę. – Na gatki Merlina, zaklął Mistrz w myślach. Grzecznie jednak podał mu dłoń i wyciągnął różdżkę.

- Czy obiecujesz chronić moją córkę?

- Tak. – srebrna nić wystrzeliła z różdżki ciemnego czarodzieja i oplotła ciasno ich prawe dłonie.

- Czy zwiążesz się z nią i dasz mi dziedzica?

- Tak. – zielona wstęga w ślad za poprzedniczką owinęła się wokół złączonych rąk.

- Czy pomimo tego, że jest Gryfonką, sprawisz że będzie mi posłuszna? – wszystko zdawało się krzyczeć w Snape’ie. No to wpadł w bagno. I do niemal po uszy…

- Tak. – złota nić na moment zabłysła pośrodku dwóch poprzednich i zniknęła wraz z nimi. Na twarzy Lorda pojawiło się zadowolenie, gdy puścił dłoń Mistrza.

- Severusie zaopiekujesz się Hermioną? – Granger?! Szlag!

- Oczywiście panie. – starał się opanować buzujące w nim emocje.

- Możesz odejść. – łaskawie stwierdził. Severus ukłonił się i wybiegł z komnaty. Na drodze do wyjścia stanął Lucjusz.

- Czego chciał Lord od ciebie Severusie? – w jego stalowych oczach pojawił się groźny błysk.


- To nie istotne bracie. Wybacz, ale właśnie muszę wychodzić. – wyminął blondyna i wyszedł z tej pysznej posiadłości. Od razu, gdy drzwi się zamknęły aportował się do Hogwart.


Jak wam się podoba, proszę o komentarze, dzisiaj dodam jeszcze jeden rozdział, ale to wieczorem.Anastazja Fill.

1 komentarz: